TEST: Struss s-200 nowy rozdział w historii polskiego audio

Struss s-200

Struss S-200 – nowy rozdział w historii polskiego audio. Historia marki Struss to jeden z najciekawszych rozdziałów polskiego audio lat 90tych. Jej założyciel, Zdzisław Hrynkiewicz-Struss, był konstruktorem z pasją i wyjątkowym wyczuciem dźwięku. W czasach, gdy na polski rynek trafiała bardziej wyszukana elektronika z Zachodu, Struss pokazał, że również w naszym kraju można zbudować wzmacniacz o światowej klasie brzmienia. Modele takie jak 01-2 czy 140, Chopin szybko zdobyły uznanie wśród melomanów za solidność wykonania, muzykalność i naturalność przekazu a przede wszystkim w swojej klasie cenowej nie miały po prostu konkurencji. Od tamtego czasu marka Struss kojarzyła się z dźwiękiem pełnym energii, emocji i życia, ale jej los był mocno pokręcony lecz dziś nie o tym.

Moja osobista przygoda ze Strussem zaczęła się właśnie od jednego z jego wzmacniaczy. Wcześniej korzystałem z Luxmana, Harmana Kardona czy Onkyo, ale to Struss S stał się moim pierwszym prawdziwie audiofilskim wzmacniaczem. Grał ze mną przez wiele lat – to on był moim punktem odniesienia, wzmacniaczem, na którym uczyłem się słuchać muzyki jak audiofil i dopiero przesiadka na 300b w SE zakończyła jego wieloletnią przygodę w moim systemie audio.

Z czasem miałem również ogromną przyjemność poznać osobiście pana Zdzisława Hrynkiewicza-Strussa. Spotykaliśmy się przy okazji przeglądów i serwisów mojego wzmacniacza, ale z czasem rozmowy przeradzały się w długie dyskusje o elektronice, konstrukcjach audio, a także o samej muzyce. Siedzieliśmy na balkonie, popijając sypaną kawę i rozmawiając o dźwięku – tak po prostu, po ludzku na tzw. fajce.

Do dziś pamiętam również odsłuch jego konstrukcji podczas wystawy Audio Show, gdzie pan Zdzisław prezentował swoje wzmacniacze podłączone do kolumn Tannoy. Puszczał wtedy nagrania koncertowe Rolling Stonesów – i był to dźwięk, który kipiał emocjami, energią i dynamiką. Jestem przekonany, że na tamtym piętrze jego system grał najgłośniej i najbardziej żywiołowo.

Zdzisława Hrynkiewicza-Strussa zapamiętałem jako człowieka niezwykle serdecznego i otwartego – konstruktora, który nie tworzył wokół siebie aury tajemnicy, lecz chętnie dzielił się wiedzą i doświadczeniem. Wiedział, że jego wzmacniacze obronią się same – dźwiękiem, a nie marketingiem.

Dziś, po latach, historia zatacza koło. W moje ręce trafił Struss S-200, nowy wzmacniacz zaprojektowany przez Jacka Hrynkiewicza-Strussa, syna pana Zdzisława. Jacek jest znany w środowisku audio bardziej jako producent dobrej klasy przewodów – głośnikowych, sygnałowych i zasilających – oraz ma na koncie kilka ciekawych konstrukcji kolumn głośnikowych jak np. Rebel Sentiment 10. Spotkaliśmy się w jego mieszkaniu, porozmawialiśmy chwilę o muzyce, a ja zabrałem nowy wzmacniacz do testów.

BUDOWA / WYGLĄD:

Struss S-200 od pierwszego kontaktu sprawia wrażenie urządzenia schludnego i solidnego. To wzmacniacz o zwartej, minimalistycznej formie, pozbawiony zbędnych ozdobników, za to z wyraźnym poczuciem technicznej precyzji. Obudowa w całości wykonana została z metalu – sztywne chassis oraz precyzyjnie frezowany aluminiowy front nadają konstrukcji elegancji i trwałości.

Centralnie umieszczony włącznik nad którym jest logotyp Struss to jedyny element ozdobny, który przyciąga wzrok, a tuż pod nim znajduje się subtelny rząd czterech diod LED informujących o wybranym wejściu audio. Całość prezentuje się prosto, nowocześnie i bardzo czysto – dokładnie tak, jak powinien wyglądać nowoczesny wzmacniacz z aspiracjami audiofilskimi w kolorystyce srebrno-czarnej ale nie smutnej.

Wnętrze urządzenia to przykład uporządkowanej i przemyślanej techniki. Zastosowano tu wydajne moduły klasy D czyli ICEpower, które charakteryzują się wysoką sprawnością i niskim poziomem strat cieplnych. Zasilacz impulsowy został solidnie odizolowany od sekcji sygnałowej, a układ wewnętrzny poprowadzono z dbałością o separację i możliwie krótką ścieżkę sygnału. Całość robi wrażenie konstrukcji zaprojektowanej z głową – funkcjonalnej, ale bez kompromisów w kwestii jakości komponentów. Prawdziwa istota tej konstrukcji leży gdzie indziej — w autorskim stopniu wzmacniania napięciowego, który jest kontynuacją filozofii dźwięku Zdzisława Hrynkiewicza-Strussa i bazuję na wcześniejszych rozwiązaniach stosowanych w starszych modelach.

Obsługa Strussa S-200 jest intuicyjna i szybka. Wzmacniacz oferuje cztery wejścia liniowe, których wybór realizowany jest za pomocą pojedynczego przycisku na froncie. Nie znajdziemy tu żadnych udziwnień, ekranów, łączności bezprzewodowej ani cyfrowych przetworników – to klasyczne, czysto analogowe urządzenie, stworzone dla tych, którzy cenią prostotę i bezpośredni kontakt z muzyką.

S-200 uruchamia się cicho, bez żadnych stuków w głośnikach, pracuje stabilnie i nie nagrzewa się nadmiernie, nawet przy dłuższych odsłuchach. Pokrętło głośności działa płynnie, z odpowiednim oporem, co dodatkowo potęguje wrażenie obcowania ze sprzętem solidnym i dobrze zaprojektowanym. Całość sprawia wrażenie produktu dopracowanego zarówno pod względem technicznym, jak i użytkowym.

Jego ogromną zaletą jest bardzo wysoki stosunek sygnału do szumu. Tuż po podłączeniu do moich kolumn Avantgarde Acoustic o skuteczności 100 dB, w głośnikach nie słychać absolutnie żadnego szumu ani przydźwięku – kompletna cisza. To najlepszy dowód na to, jak czysty i dobrze ekranowany jest tor wewnętrzny S-200. Wzmacniacz zachowuje się wzorowo, co przekłada się na pełen komfort użytkowania i poczucie obcowania z konstrukcją dopracowaną elektronicznie i dźwiękowo .

Chcecie porozmawiać o audio i muzyce ?

ZAPRASZAMY DO NASZEJ GRUPY NA FACEBOOK

AudioMuzoFans

Subskrybuj również nasz kanał na YouTube po więcej wiadomości.


BRZMIENIE:

Obcowanie ze Strussem S-200 to miłe doświadczenie a zarazem kolejny raz spodobała mi się klasa D z IcePowera, już kiedyż spodobał mi się zestaw marki audiomatus – ktoś jeszcze pamięta tą markę ?. Jest to doświadczenie które nie polega na poszukiwaniu zachwytu – on po prostu przychodzi sam, bez wysiłku i bez popisu. Nie ma tu momentu „coś mi tu przeszkadza, ale może to kwestia przewodów, może nagrania, może akustyki”. Jest to ten rodzaj spokoju, który daje urządzenie pewne swojej tożsamości. Sobota rano: standardowo czarna kawa, analogowy zegar przesuwa wskazówkę o milimetr, a ja włączam pierwszy utwór – bez korekcji, bez DSP, bez koloryzowania. „Sauté”, jak w kuchni francuskiej. Niech zagra tak, jak potrafi – bez mojej większej interwencji.

Już pierwsze minuty zdradzają, że neutralność Strussa nie wynika z braku charakteru, lecz z równowagi między precyzją a czymś, co w audio nazwałbym szlachetnym i dosadnym nasyceniem, nie wierzę że to piszę przy klasie D i modułach które można dość łatwo zmontować. Nie ma tu bowiem chłodu laboratoryjnego, ale też nie ma żadnego „lampowego puchu”, no chyba że pożenimy to ze źródłem gdzie jest zastosowany lampowy tor. To jest prezentacja gładka, płynna, spójna – taka, która nie męczy i nie narzuca się, ale jednocześnie pozwala słyszeć więcej, a nie mocniej. W całym paśmie czuć wysoki stopień porządku i konsekwencji. Ten wzmacniacz nie walczy o uwagę – sprawia, że zaczynasz słuchać muzyki zamiast sprzętu i czerpiesz z tego radość.

Bas tutaj to nie efektowna pompa ani pseudodynamiczne podbicie, które ma wywołać pierwsze „wow” u niedzielnego recenzenta. To bas zbudowany jak rzeźba z jednego kawałka skały: zwarty, napięty, sprężysty. W „Bass Drops” Nenada Vasilicia Struss pokazuje nie tylko kontur i impuls, ale także mikrogradację uderzenia palców o struny i subtelne wybrzmienia pudła. Nic nie dudni, nic nie zostaje za długo i nic się nie ciągnie. W „10.000 Days” Toola – czyli tam, gdzie większość wzmacniaczy albo się spina, albo rozlewa – S-200 trzyma rytm z mistrzowską dyscypliną, jakby ktoś ustawił perkusistę metr przede mną. Bas jest szybki jak pstryknięcie palcem, ale ma masę tam, gdzie powinna być. Nie robi teatru, tylko buduje fundament muzyki bez zbędego rozbudowania podstawy. W bluesie – na przykład „Hard Time Killing Floor” Buddy’ego Guya – wzmacniacz przekazuje chropowatość, ale i tu bez brudu i bez zamulenia. To bas żywy, nie „podany”.

Średnica to już w ogóle osobna historia – tu Struss S-200 pokazuje klasę, która zwykle pojawia się dopiero przy urządzeniach, które kosztują dwa, trzy razy więcej a przy tem nie ma zamiaru jej faworyzować a w zamian woli ją podkecić dynamiką.

To średnica organiczna, ale nie rozmyta; gęsta, ale nie ciężka. W „Run Your Finger Through My Hair” Blues Company wokal jest namacalny, wręcz dotykalny – jakby dało się poczuć fakturę głosu. Rachelle Ferrell w „I Can Explain” jest tu dokładnie taka, jaka powinna być – intensywna emocjonalnie, z drobnymi przepięciami i napięciami strun głosowych, które inne wzmacniacze próbują wygładzić a przy tym nie przerysowana, tu jej usta nie mają wielkości piłki lekarskiej. Struss tego nie wygładza – on to pokazuje, ale pokazuje z kulturą. To jest to, co ja nazywam normalną prawdą dźwięku.

W instrumentach dętych – „The Thrill Is Gone” w interpretacji Archie Shepp Quartet – słychać absolutnie wszystko: przepływ powietrza, ziarnistość, lekko zachrypnięte vibrato – ale bez agresji. Struss nie rozcina dźwięku na analizę naukową. On pokazuje ciało i oddech instrumentu. A przy gitarach elektrycznych wystarczy 30 sekund, żeby odróżnić Fenderowską szklistość od Gibsonowskiego kremu. To już jest poziom naprawdę wysoki, jak włączyłem nagrania Tadeusza Nalepy od razu poczułem ten charakterystyczny sznyt Gibsona i efektów Rolanda.

Góra pasma nie jest jasna, nie jest ostra, nie jest wycofana. Ona jest wstrzemięźliwie aksamitna. Tutaj nie ma tego męczącego syczenia ani sztucznej iskrzenia, które ma udawać „detaliczność”. W talerzach perkusyjnych jest powietrze, jest rozdzielczość, ale jest też ludzka miękkość, która sprawia, że można słuchać godzinami. „Warrors” Too Many Zooz – sekcja dęta potrafi zabić brzmieniem, jeśli wzmacniacz jest choć odrobinę przejaskrawiony. Tutaj – wszystko żyje, ale nic nie krzyczy choć ja bym chciał to przysłowie i na końcu czasami.

I jest jeszcze scena. Nie taka rozdmuchana jak w niektórych przerostach formy nad treścią. To scena prawdziwa: szeroka, głęboka, warstwowa. Pierwszy, drugi, trzeci plan – każdy z własną logiką oddechową. Źródła pozorne mają wagę i relacje przestrzenne. Kiedy wchodzi orkiestra – czy to Peter Gabriel „Scratch My Back”, czy kwartet Coltrane’a z Impulse! – masz poczucie, że powietrze w pokoju się zgęściło. Jakby trzeba było otworzyć okno. Nic dziwnego, w sumie jest to konstrukcja dual mono a te zawsze mają łatwiejsze zadanie z budowaniem planów stereo.

To wzmacniacz, który nie demonstruje, tylko gra. Nie kombinuje za bardzo i nie za bardzo ma ochotę na poprawianie czy upiększanie. A czy barwa jest ok? Mi zwolennikowi lamp trochę „miodu” brakuję ale przy najmiej Struss nie maskuje niedociągnięć realizacji, chcę i stara się „mówić” prawdę w sposób przyjemny i nie denerwujący słuchacza, i tak powinno grać porządne HiFi.

PODSUMOWANIE:

Struss S-200 to wzmacniacz, który nie próbuje niczego udowadniać. Nie pozuje na high-end, nie sili się na efektowność na pierwsze pięć minut odsłuchu. Jego siła leży w dojrzałości — w tym, że potrafi zagrać muzykę prawdziwą, spójną i wiarygodną emocjonalnie, bez narzucania się, bez popisywania się techniką.

To urządzenie zbudowane w duchu kontynuacji, ale nie kopiowania przeszłości. Jacek Hrynkiewicz-Struss nie próbował „zamrozić” legendy ojca — zamiast tego przełożył ją na współczesny język, w którym neutralność nie oznacza jałowości, a detaliczność nie oznacza ostrości. Tu wszystko jest organiczne, swobodne, łatwo przyswajalne dla ucha. Struss S-200 słucha się nie dlatego, że coś imponuje — tylko dlatego, że muzyka ma sens, strukturę, oddech i naturalne tempo.
Czy jest urządzeniem dla każdego? Nie. Jeśli ktoś oczekuje „efektu wow” w pięć sekund — Struss mu tego nie da. To wzmacniacz dla tych, którzy siadają, oddychają i słuchają. Dla ludzi, którzy szukają prawdy zamiast rozrywki dźwiękiem. Dla tych, którzy z wiekiem wiedzą, że luksus to spokój, a nie połysk.


Wyróżnienie BEST BUY 

SPRZĘT UŻYTY DO TESTÓW:

Stolik: Kasoto Episode

CD: Lector cdp 0.6t

Gramofon: Garrard 401, plinta Kasoto

Ramiona: Wood Turntable Custom 12’’ , Ortofon by Turntable Custom 12”

Wkładki: DAVA Reference field coil, Aidas Mammoth Gold

Wzmacniacz: TRAudio 2a3 SE Custom

Przedwzmacniacz gramofonowy: TRAudio Venum

Kolumny: Acoustic Avantgarde DUO II, Acoustic Research AR3

Interkonekty: MIT, Qed, ZenSati, made in #nowakAudio(Neotech), Wile Audio, Super Sound Device

Przewody głośnikowe: ZenSati Zorro

Sieciówki: DIY-Neel , Helion

Kondycjoner: Neel 1800

DANE TECHNICZNE:

Moc – 2 x 100 W/8 Ohm, 2 x 200 W/4 Ohm,

Pasmo przenoszenia 5 Hz – 50 kHz,

Dynamika 135 dB,

Zniekształcenia 0,01%

Wymiary 43 cm x 8,5 cm x 29 cm,

Waga 7,2 kg

STRUSS

ul. 36 P. P. Legii Akademickiej 15/37
05-808 Parzniew

tel: 533 508 553
email: biuro@struss.eu

autor. Paweł Nowak