Magiczny świat lamp elektronowych.
Określenie analog budzi u większości miłośników i kolekcjonerów muzyki zrealizowanej na winylowych płytach, dreszczyk zrozumiałych emocji, bo to analogowe brzmienie ma w sobie magię. Nie raz zastanawiałem się dlaczego tak jest, dlaczego nasze emocje budzą konstrukcje, które zostały zaprojektowane jeszcze przed II Wojną światową i są wedle tych projektów tworzone do dzisiaj ,dlaczego przy analogu wypoczywamy a muzyka zapisana cyfrowo męczy. W tej kwestii, że cyfra męczy na pewno spotkam się z gorącymi sprzeciwami, dlatego zaznaczam, że to jest mój osobisty pogląd. Ja tak mam ale nie uważam tego za prawdę objawioną. Na pytanie, co jest takiego w analogowym brzmieniu znalazłem kiedyś banalną odpowiedź „bo człowiek jest istotą analogową”. Dla mnie świat analogowy jest także tym fenomenem, bo w świecie pędzącym za nowymi technologiami, świecie gdzie to, co now zawsze jest lepsze od tego, co stare – płyta winylowa i wzmacniacz lampowy są tym, co przeczy zasadzie, że nowe jest lepsze. Co więcej analog jest zaprzeczeniem obowiązującej doktryny o nazwie Plug&Play. Zestawienie dobrze brzmiącego, analogowego toru, to wcale nie taka prosta sprawa. Analog zwyciężył czas – przecież najbardziej znana konstrukcja wzmacniacza lampowego została opracowana w 1947 roku przez brytyjskiego inżyniera Teodora Williamsona . Wzmacniacze zbudowane na tej topologii produkowane są do dzisiaj w niezmienionej formie.
Oto schemat, jaki został opublikowany przez Williamsona w majowym numerze rocznika 1847 magazynu „Wireless Word”
Nie ukrywam, że żałuję, iż nie umiem czytać schematów ani lutować, bo z radością zagłębiłbym się w książkę, jaką dostałem od swojego amerykańskiego kolegi. To wydany we wczesnych latach 50-tych podręcznik do samodzielnej budowy wzmacniaczy lampowych. Jest tam kilkadziesiąt wspaniałych konstrukcji lampowych do samodzielnego zbudowania. Prostota tych konstrukcji pozwalała i pozwala nawet stosunkowo mało wykształconym odbiorcom, samodzielnie zbudować wzmacniacz lampowy. Niezmiennie, od wczesnych lat 50 do dzisiaj – w niezmienionej formie – można w Stanach kupić kit wzmacniacza o nazwie Dynaco 70. Wciąż nie mam odwagi go zamówić, chociaż wydaje mi się, że i ja dałbym radę go złożyć. To zresztą wzmacniacz, który osiągnął absolutny rekord światowej sprzedaży lampowego wzmacniacza – kilkadziesiąt milionów sprzedanych konstrukcji. Moje zainteresowanie brzmieniem lampowym datuje się na okres, kiedy nie były one jeszcze w modzie., zawsze mnie do nich ciągnęło, może dlatego, że pamiętam czasy lampowych urządzeń w radiu i lampowe radia z magicznym oczkiem. Przez moje ręce i uszy przeszło kilkanaście konstrukcji. Nigdy nie były to jakieś drogie wzmacniacze, często właśnie budowane przez domorosłych elektroników, jak jeden z najciekawszych, jakie miałem. Był skonstruowany przez starszego Pana – greckiego muzyka, dla którego elektronika była pasją wtórną do tworzenia brzmienia. Nie był to wzmacniacz jakoś nadzwyczajnie polutowany – ale grał zjawiskowo. Jego wyjątkową cechą było to, że konstruktor zastosował do niego wyłącznie wojskowe , amerykańskie lampy stosowane w myśliwcach, bo kiedyś także wojsko używało lamp.
Mój wzmiacniacz miał tzw NOS (czyli lampy nie używane a wyprodukowane w przeszłości) uwaga ! z lat 30-tych ubiegłego wieku:
Grałem na tych lampach na pewno kilka tysięcy godzin a jego kolejny użytkownik nadal tych lamp nie musiał wymieniać. Tak, nie pomyliłem się, te lampy zostały wyprodukowane 90 lat temu i grają do dzisiaj.
Nie ukrywam, że od wielu lat moim marzeniem było posłuchać wzmacniacza z lampami 300B uznawanymi – słusznie – za wybitnie audiofilskie do jazzu i klasyki. Przez kilka lat byłem posiadaczem pierwszego takiego wzmacniacza, który ,choć wcale nie taki tani, znalazł się w zasięgu moich możliwości finansowych. Była to Mira Ceti Fezz Audio. Nigdy w nim nie sięgnąłem szczytów lampowej legendy, czyli oryginalnych lamp produkowanych przez Western Electric – no cóż – jedna sztuka takiej, która jest na obrazku kosztuje ponad 4 tys dolarów:
Kiedy zaczynałem przygodę z lampami nowe były produkowane w śladowych ilościach, więc obawa, że lampa się spali były całkowicie uzasadnione, dlatego też, gdzie tylko mogłem, kupowałem te używane. W efekcie mam spore ich pudło, w większości nie były powtórnie użyte, bo w zasadzie nigdy mnie nie zawiodły te, jakie były włożone pierwotnie.
Jeszcze nie dawno miałem przekonanie, że ta legendarna 300B będzie tą „na całe życie” – w moim wzmacniaczu miałem oryginalnie zamontowane, bodaj Electro Harmonix oraz świetne Sophia Princess. Kiedy jednak po raz pierwszy posłuchałem bliźniaczej niemal konsrukcji Fezza z lampami 2A3, po prostu musiałem go mieć. . Teraz wydaje mi się, że to będzie ten „na całe życie” i rozpocząłem poszukiwania NOS 2A3, chociaż to fanaberia, bo w ofercie lamp współcześnie produkowanych można znaleźć i takie, które są rzemieślniczymi, świetnymi kopiami lamp historycznych, jak choćby używane przeze nie, świetne Psvane.
Często spotykam się z pytaniami, czy nie mam obaw o to, że lampy się przepalą i koniec wzmacniacza. Nigdy nie znalazłem się w takiej sytuacji. Nie znaczy to oczywiście, że nie zdarzają się przypadki, kiedy pampa się przepali – to przecież tylko bardziej skomplikowana żarówka, ale rosnąca popularność wzmacniaczy lampowych spowodowała, że znów ruszyły laboratoria, warsztaty i fabryki produkujące lampy do wzmacniaczy, więc mówię sobie – spali się to trudno, kupię nową. Często – czego nie ukrywam – wymieniam lampy i staram się mieć przynajmniej dwa komplety, choćby po to by kształtować brzmienie. Zwracam jednak uwagę tym, którzy dopiero wchodzą w świat wzmacniaczy lampowych – wcale nie trudno źle je osadzić i wtedy nieszczęście gotowe. Kiedy pierwszy raz, lub kolejny wymieniam lampy – przyglądam się dokładnie, żeby nie popełnić tego niewybaczalnego błędu złego osadzenia lamp – a zdarza się to znacznie częściej, niż samoistne ich zużycie.
Teraz, kiedy uciekłem przez zarazą na wieś mam sprzęt złożony z zasobów mojej piwnicy (suchej i pełnej płyt) oraz ten pożyczony przez kolegów, bo przeniesienie tego domowego zdaje mi się zbyt skomplikowaną operacją logistyczną.
Parę nieużywanych materacy zapewniło przyzwoite warunki akustyczne i przede wszystkim możliwość nagrywania „Muzyki spod igły”
Nie ukrywam jednak tęsknoty za Krakowem i światem lamp i szerokopasmowych głośników.
Fajnie za czymś takim tęsknić…..
Wojtek Padjas