Byłem artylerzystą – w 1991 roku zaczynałem służbę w wojsku. O armatach wiedziałem wszystko – dzisiaj, kiedy zaczynam słuchać „Fire” – wiele mi się przypomina, a pierwszym skojarzeniem jest artyleryjski ogień (może to przez obraz z okładki płyty), którego dźwięk płoszy piękne, gniade konie. Artyleria to lawina dźwięku, który przenika całą przyrodę; ciało człowieka drży od basowego gromu – taki jest pierwszy utwór – masz ochotę zerwać się do biegu i uciekać, jak „Szalony koń”; a może – właśnie (!), może lepiej dosiąść szalonego konia i gnać na jego grzbiecie – ucieka ? Pierwszy utwór to intensywny cwał, trochę chaotyczny, nie wiadomo, dokąd – artyleryjski ogień – bezwzględny i natarczywy, ogień zaporowy ściga nas do końca utworu. Zobaczymy (usłyszymy), dokąd dotrzemy.
Nikt do 2020 roku nie słuchał tego utworu z nośnika winylowego; album powstał 12 lat temu (2008), winyl wtedy był już niemodny – pierwsze takty przywodzą myśl: jak to dobrze, że Marek Biliński postanowił wyrzeźbić swoje dzieło w tym szlachetnym materiale. Miałem możliwość odsłuchu wysokiej jakości plików wav, na naprawdę znakomitym procesorze, na zestawie wysokiej jakości starodawnych lamp elektronowych podłączonych do wspaniałych nowoczesnych tubowych głośników. Zestaw ten, jak to się mówi – dawał radę. Tak mi się przynajmniej wydawało, dopóki nie włączyłem do zabawy masywnego talerza Transrotora z bardzo dobrym kartridżem MC (lecz wcale z nie tak bardzo najwyższej półki). Efekt był artyleryjski… Lecimy dalej – na grzbiecie „Szalonego konia”.
Nie słuchałem często „Fire” z płyty CD. A jeśli już – w trakcie podróży samochodem, od czasu do czasu w domu. Dzisiaj wiem, dlaczego – wiele mi umykało: detali, przestrzeni, powietrza. Nie dostrzegałem „Strumienia Iskier”. Ten utwór to swobodny, pewny lot, poddając się muzyce płyniemy majestatycznie, tak jak wystrzelony pocisk prujący powietrze, nie znosząc przeszkód. Był wystrzał, jest konsekwencja. Mijamy po drodze różne obrazy; jest tu i zorza na niebie i są tajemnicze światła na Ziemi w oddali, jest rytm, który dobrze znamy z podróży pociągiem. Nerwowość, nie ma tu mocy i nerwowości pierwszego utworu, jest wędrówka, podróż, jest w tym utworze wiele spokoju, lecz trzeba go chcieć dostrzec – jest też pytanie, dokąd dotrzemy? Jest strumień świadomości, niczym „Strumień iskier”.
Przyspieszamy! Dotarliśmy tam „Gdzie rodzą się gwiazdy”. Jest czas na refleksję, warto tak gnać?
Czy potrzebne były armatnie salwy? Cóż, nie ma odwrotu – podróż trwa. Trzeci utwór przenosi nas w kosmos, przenosi nas w czasie, przenosi do innego wymiaru. Konsekwentne tempo i rytm nie wprawiają jednak w zadyszkę. Czy podróżnik ucieka? Przed czym uciekać? Przed armatnią salwą? Przed ostrzałem, zgiełkiem które poderwały do biegu Szalonego konia?
Może ten ktoś chce dogonić zabłąkany pocisk, zatrzymać go, uchronić przed krzywdą, którą może wyrządzi? Jest moc piękna w tym utworze, są nie tylko gwiazdy – unosimy się ponad lasy, góry, łąki, wszystko mknie, mija nas bokiem, zostaje za nami.
Docieramy do krainy pełnej niewysłowionych uczuć, podobnych do tęsknoty, którym towarzyszy niepewny uśmiech. W blasku kolorów kończącego się dnia (a może to łuna armatniego ognia?), morze czerwieni zalewa niebo – czy to wojna, czy zachód Słońca? Czy ten anielski głos to znak Nowego Świata? Czy to jest początek, czy koniec? Czy to jest powitanie, czy ostrzeżenie? Utwór maluje piękne obrazy – im dłużej słuchamy – tym łatwiej dostrzegamy „Błyski kolorów”. Armatni zgiełk zostaje gdzieś daleko, radość staje się prawdziwa i pozwala na wytchnienie, Gdzieś wśród dźwięków słychać krople spadających łez – usłyszy je, kto chce, kto pokocha tę płytę. Fire – to już nie wystrzał, to ogień nadziei, wiary i miłości. Warto mieć w swojej kolekcji ten album w wersji winylowej nawet dla tego jednego utworu.
Przestrzeń, która otacza słuchacza jest bajeczna – to jeden z tych utworów Marka, który zaaplikowałbym każdemu, kto w depresyjnym nastroju nie widzi sensu egzystencji, każdemu kto ma problemy, zmęczonemu, wyczerpanemu, pognębionemu, zagubionemu. To nie tylko najlepsza muzykoterapia – to jest gotowa recepta na zdrowie. Strona A płyty układa się w spójną i piękną opowieść, jest niezwykle logiczna, piękna, często wzruszająca. Jest dziełem z najwyższej półki. Przejdźmy na drugą stronę…
Druga strona utrzymuje nas w tempie i rzeczywistości szybkiej podróży, to jest wciąż galop szalony, jednak wesoły – nie jest to ucieczka, lecz bieg radosny. Utwór jest bardzo rockowy – ostry – gitarowy. Wyprawa na „Wielkie łowy”, pełna odwagi – tak potrzebnej w Nowym Świecie, w nowej rzeczywistości. Muzyka tworzy atmosferę pewności siebie, przekonania, że damy radę; mnie kojarzy się także z zawołaniem „nigdy się nie poddawaj ” – jest w tym utworze wiele dobrych emocji i entuzjazmu. Czy nie jest tak, że po porażce nie mamy ochoty na nic więcej? Marek zachęca – działaj – zawsze działaj!
„Ostrze ognia” tnie jak heavy metal, jak miecz z dobrej stali wykutej w ogniu. Heavy metal to dzisiaj gatunek muzyczny, kojarzony z ciężkim brzmieniem, ostrym graniem. Dawno temu – sto lat temu – słowa heavy metal oznaczały co innego: grad pocisków – zasypanie metalem (z wystrzału, także armatniego…). Rewolwerowcy, artylerzyści zasypywali gradem pocisków, ciężkim metalem, metalowym deszczem wszelkie problemy. W tym utworze jest grad metalu – metalu ciężkiego – w chemicznym i biologicznym znaczeniu – jest tu i śmiercionośny ołów, jest tu i biogenna miedź, jest i cynk. A pomiędzy nutami przepływa – jak żywa – rtęć. Heavy metal Bilińskiego jest przyrodniczy, jest naturalny – są srebrne styki mikserów i cały metalowy układ okresowy zamknięty w lampach elektronowych – dobrze jest posłuchać tego utworu z płyty winylowej, na sprzęcie lampowym, a najlepiej na tym, który jest pełen lamp z NOS (New Old Stock)! A więc zasypujmy problemy mądrze i biegnijmy dalej – poddawać się nie wolno!
„Kwiaty krwi”. Spójrzmy w przeszłość, na odległe pole – pole bitwy? Na niepotrzebne już artyleryjskie sprzęty, śpiące armaty, symbole odległych spraw. Słyszymy odgłosy innych bitew – bo takich jest wiele wokół nas, nie naszych bitew – to jest przestroga. Fire. A może to ogień piekielny? Z pozoru utwór jest mroczny – z pozoru – bo mrok jest daleko – pamiętajmy – dotarliśmy do Nowego Świata. Jeśli są to odgłosy piekła – nas tam nie ma – umknęliśmy wraz z pierwszym wystrzałem na grzbiecie Szalonego konia. Warto czasem krzyknąć „ognia”, warto powiedzieć „dosyć”, warto przejść na inną stronę, warto się nie poddawać, warto zostawić pole bitwy, warto być szalonym, warto szukać dobra, być wiernym pasjom, sobie, warto wyciszyć te dźwięki, które nas niszczą, warto – tak mówi koniec utworu, koniec płyty.
Im lepiej poznaję „Fire” – a poznaję ponownie – tym bardziej dostrzegam geniusz twórcy. Tak wiele ma nam do powiedzenia!
Nie żałujmy kwiatom krwi!
Audiofan